Ładnych kilka miesięcy temu podjęliśmy najszybszą i zarazem najbardziej odważną decyzję wyjazdową w naszym życiu. Dokładnie 5 minut minęło od natknięcia się na ofertę tanich lotów do kupna biletów. W ofercie były 3 atrakcyjne destynacje: Tajlandia, Singapur i… NEPAL. Oboje od dłuższego czasu interesowaliśmy się tematyką gór wysokich i „złotej ery polskiego himalaizmu”. Było to jednak zainteresowanie czysto teoretyczne, pochłanialiśmy książki na ten temat, ale po górach nigdy nie chodziliśmy. Fakt, że Nepal jest absolutną stolicą gór wysokich, bo aż 8 z 14 ośmiotysięczników (włączając „Górę Gór” – Mount Everest) znajduje się na jego terytorium i świadomość, że możemy się tam dostać za 1300zł (w dwie strony!) sprawiły, że nasza decyzja o wyjeździe była natychmiastowa. Byliśmy przeszczęśliwi, Nepal był dla nas tak egzotycznym miejscem, że nigdy nawet nie przyszło nam do głowy, żeby brać go pod uwagę przy planowaniu kolejnego wyjazdu.
Gdy emocje opadły, przyszła pora na przygotowania. Od momentu kupienia biletów, wiedzieliśmy, że będziemy się starali dojść do bazy pod Everestem, tzw. Everest Base Camp. Jest to obóz, z którego himalaiści wyruszają zdobywać „Górę Gór”. Trasa trekkingu nie jest trudna, problem stanowi wysokość. Everest Base Camp jest położony na wysokości 5365 metrów n.p.m., czyli jakieś 550 metrów wyżej niż szczyt najwyższej góry Europy – Mont Blanc (4810 metrów n.p.m.). Oczywiście, nie występują 5-kilometrowe przepaście, teren wznosi się łagodnie i zmysł wzroku nie sugeruje nam, że znajdujemy się tak wysoko. W czym zatem tkwi problem? Problemem jest choroba wysokościowa. Jest ona spowodowana brakiem adaptacji do warunków panujących na dużych wysokościach, gdzie dostępność tlenu w powietrzu zaczyna być za mała na potrzeby organizmu człowieka. Zaczyna się od bólu głowy, nudności, problemów z zaśnięciem, pamięcią, refleksem. Wzrasta tętno i ciśnienie krwi. Kolejnym stadium jest obrzęk płuc i obrzęk mózgu. Jeśli chory nie zdąży zejść niżej i zabraknie interwencji lekarskiej, może nastąpić zgon. Choroba wysokościowa dotyka 25% osób powyżej 2500 metrów n.p.m. i aż 75% osób powyżej 4500 metrów n.p.m. Patrząc na te statystyki, byliśmy w 90% pewni, że kilometr wyżej dotknie i nas.
Łudziliśmy się przez chwilę, że zwiększając objętość swoich płuc, będziemy w stanie zapobiec chorobie wysokościowej. Byliśmy akurat w trakcie przygotowań do startu w półmaratonie (Asia) i maratonie (Marek), więc kondycję mieliśmy bardzo dobrą. Jednak po głębszej analizie problemu okazało się, że nikt nie może być pewien, jak jego organizm zareaguje na wysokość. Nawet Jerzy Kukuczka – legenda himalaizmu, podczas wyprawy na Mount McKinley na Alasce zapadł na chorobę wysokościową już na 4000 metrach n.p.m.
Jak zatem z wysokością radzą sobie wspinacze atakujący góry wysokie? Kluczem do sukcesu jest aklimatyzacja. Przykładowo, wyprawa na Mount Everest trwa średnio 2 miesiące. Dlaczego tak długo, skoro z bazy do szczytu jest lekko ponad 3km w górę? Sprawa jest bardzo prosta. Z bazy wyrusza się do obozu pierwszego, wraca na dół na kilka dni, aby zregenerować siły. Za jakiś czasy obóz pierwszy, drugi, powrót do bazy i regeneracja. Dalej proces jest analogiczny, przez co człowiek przyzwyczaja się stopniowo do wysokości, aż jest w stanie ruszyć do ataku szczytowego.
Wiedzieliśmy już zatem, że aklimatyzacja w pewnym stopniu eliminuje ryzyko związane z chorobą wysokościową. Źródła podają, że dobra aklimatyzacja równa się nie więcej niż 500 metrom różnicy wysokości dziennie. Powyżej 3000 metrów n.p.m. dzienny limit zmniejsza się do 300 metrów. Na pobyt w Nepalu mieliśmy przewidziane 20 dni. Biorąc pod uwagę fakt, że sama stolica, w której mieliśmy lądować leży na wysokości ponad 1300 metrów n.p.n. musieliśmy spędzić w niej przynajmniej 2 dni. Potrzebowaliśmy też trochę czasu na kupienie kurtki puchowej i innego brakującego sprzętu – Nepal słynie z możliwości kupna odzieży outdoorowej w świetnych cenach (trzeba uważać na podróbki). Z Katmandu trzeba dolecieć malutkim samolocikiem do Lukli – miejscowości, w której planowaliśmy zacząć trekking. Lukla leży już na wysokości 2840 metrów n.p.m. Do tego słynie z najbardziej niebezpiecznego lotniska na świecie – pilot ma tylko jedno podejście, pas zaczyna się litą skałą, a kończy 600-metrową przepaścią. Poza tym, samoloty latają tam tylko w perfekcyjnych warunkach pogodowych. Jako że pod koniec maja do Nepalu zaczyna nadciągać monsun, pogoda stała pod znakiem zapytania. Czytaliśmy o przypadkach, w których to himalaiści po zakończeniu sezonu wspinaczkowego chcąc wrócić do Katmandu, musieli czekać nawet po 2 tygodnie na możliwość lotu!
Po cichu liczyliśmy na to, że zwyczajnie będziemy mieć szczęście, bo opisane wyżej zdarzenie to skrajny przypadek. Założyliśmy, że 14 dni wystarczyłoby nam na dość rozsądne dotarcie w tą i z powrotem. Margines 6 dni zostawiliśmy sobie na ewentualne problemy z lotami i skompletowanie odpowiedniego sprzętu. W tym terminie w górach nie ma zbyt dużo turystów, więc nie martwiliśmy się też o miejsce do spania. Na trasie jest wiele domków prowadzony przez Nepalczyków, tzw. lodge’y, w których można spędzić noc już za 3$. Większość rzeczy mieliśmy zatem zaplanowaną. Dodatkowo istniała wielka szansa, że spotkamy wyprawy wracające z Everestu, gdyż pod koniec maja występuje ostatnie okno pogodowe przed monsunem, kiedy to atak szczytowy jest możliwy. Poza tym, 29 maja odbywa się Everest Marathon – maraton z trasą usytuowaną najwyżej na świecie! Trasa prowadzi z bazy pod Everestem, do Namche Bazaar, czyli dokładnie trasą trekkingu. Tak na marginesie, przebiegnięcie maratonu na poziomie morza jest wielkim wyczynem i wysysa z człowieka całą energię, dlatego nie możemy pojąć, jak można tego dokonać kilka kilometrów wyżej! Podobno dla “normalnego” człowieka, przebiegnięcie kilkuset metrów na tej wysokości jest porównywalne z bieganiem z twarzą zakrytą poduszką!
Wyprawa zapowiadała się fantastycznie, dlatego właśnie na podróż do Nepalu zdecydowaliśmy się stworzyć bloga. W ciągu ostatnich 3 tygodni byliśmy jednak zmuszeni do całkowitego przearanżowania naszych planów. 25 kwietnia 2015 miało miejsce potężne trzęsienie ziemi, w którym zginęło ponad 8200 osób, a 19 000 zostało rannych. W bazie pod Mount Everestem, do której mieliśmy się udać zeszła lawina zabijając 10 himalaistów. Jakby tego było mało, Nepal nawiedziło 41 wstrząsów wtórnych, a 12 maja kolejne trzęsienie ziemi i spodziewane są kolejne… Te informacje spadły na nas jak grom z jasnego nieba, musieliśmy działać bardzo szybko. Udało nam się zwrócić bilety na odcinek lotu do Nepalu i do odcinka, który mieliśmy już wykupiony dopasowaliśmy kompletnie coś nowego. Mieliśmy 3 tygodnie na organizację podróży do miejsc, o których nie mieliśmy pojęcia. Do tego doszły wizy i zupełnie inny sprzęt niż ten, który planowaliśmy zabrać w Himalaje.
Po tym wszystkich zmianach, trasa naszej podróży wygląda następująco:
Warszawa – Serbia (tylko przesiadka) – Zjednoczone Emiraty Arabskie – Sri Lanka – Tajlandia – Wietnam – Filipiny – Zjednoczone Emiraty Arabskie – Serbia (tylko przesiadka) – Warszawa
Startujemy już dziś (18.05.2015), a wracamy 13.06.2015. To będzie naprawdę intensywny miesiąc. Trzymajcie za nas kciuki!
Zapraszamy na nasz profil na Facebook’u, na którym poinformujemy Was o nowych postach, będziemy dawać znać, gdzie aktualnie przebywamy, co się u nas dzieje i czy dajemy radę z tempem, bo będzie intensywnie! 🙂
Pierwszy! 😉
Juhuuu 😀
Jestem z Was dumny.Dacie radę.Trzymajcie kurs i poziom.Do przodu tylko z głową. Buziaczki 🙂
Było z głową i do przodu, jak zawsze 😉
To druga moja wizyta na waszym blogu. Za pierwszym razem mogłam tylko podziwiać zdjęcia Bardzo przyjemnie się czyta to, co piszecie. Czekam na dalsze opowieści i zdjęcia. Powodzenia. Pozdrawiamy- ciocia Gosia, wujek Jarek i Maciek.
Bardzo nam miło, że się podoba i również pozdrawiamy! 🙂
Marku, przeczytałam wszystkie Twoje wpisy na blogu dot. Azji. Sama byłam w większości tych miejsc (Sri Lanka, Dubaj, Tajlandia) , więc czytałam Twoje wpisy z dużym zainteresowaniem. To jak obejrzenie tego samego, ale z innego ujęcia kamery- zupełnie inny film, choć z tych samych miejsc. Masz świetny styl pisania, lekki, bezpośredni, bez zadęcia, dowcipny, błyskotliwy i arcyciekawy. Śmiałam się na głos czytając niektóre fragmenty Twoich relacji :)) Jednocześnie Twoje opisy są rzetelne i obfitujące w informacje, a nie ma w nich tego mentorskiego tonu, który czasem spotykam na blogach podróżniczych. I dobrze! Nie podróżowałam nigdy z kabanosami i nigdy za… Czytaj więcej »
Bardzo dziękuję w imieniu swoim i Asi za tak miły komentarz 🙂
[…] względu na bardzo spontaniczny charakter naszego wyjazdu, zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Skorzystaliśmy z usług firmy […]