Pierwszą rzeczą, którą robimy po przebudzeniu się jest sprawdzenie stanu namiotu i plecaków. Okazuje się, że jakimś cudem szczury wyczuły jedzenie w jednym z naszych plecaków i wygryzły w nim niewielkie dziury. Dociera do nas, że podczas przepakowywania żywności do worka, który powędrował na pobliskie drzewo umknęło nam puste opakowanie po hummusie, które przyciągnęło gryzonie. Szkody nie są wielkie, ale mimo wszystko można było ich uniknąć. Najważniejsze, że wypożyczony namiot jest nienaruszony. Tak zaczyna się trzeci dzień naszego trekkingu szlakiem W w Torres del Paine.
Jak zorganizować trekking w Torres del Paine?
Jeśli interesują Cię informacje praktyczne dotyczące organizacji trekkingu, kosztów, transportu, rezerwacji kempingów, wypożyczenia sprzętu oraz niezbędnego ekwipunku na pewno zainteresuje Cię nasz praktyczny wpis.
Trzeci dzień trekkingu w skrócie:
Z kempingu Francés wyruszamy około 9:40, zabierając wszystkie swoje rzeczy. Pierwszy etap trekkingu to niespełna 30 minutowy marsz w kierunku pola kempingowego Italiano – miejsca, w którym większość piechurów zostawia swoje plecaki wyruszając w kierunku lodowca Francuzów (Francés Glacier) i Mirador Britanico.
Odcinek pokonany trzeciego dnia trekkingu: Camping Francés – Mirador Britanico – Camping Paine Grande.
Jako że docelowym punktem trzeciego dnia wędrówki jest pole kempingowe Paine Grande to sporym ułatwieniem jest pozostawienie zbędnego ciężaru przy stróżówce na polu kempingowym Italiano i marsz “na lekko”. W drodze powrotnej z Mirador Britanico i tak ponownie zawitamy w okolice kempingu Italiano, aby zabrać pozostawione wcześniej plecaki i ruszyć w kierunku pola kempingowego Paine Grande.
W momencie, w którym przepakowujemy plecaki, ze stróżówki wychodzi młoda dziewczyna, która zaczyna do nas mówić po polsku. Jak się okazuje Basia parę dni wcześniej pokonała rowerem liczącą ponad 1200 kilometrów drogę Carretera Austral, a swoje ostatnie dni w Ameryce Południowej postanowiła spędzić w Torres del Paine. Zatrzymała się u swojego znajomego w stróżówce na kempingu Italiano i zauważając nas przez okno, od razu wiedziała, że jesteśmy z Polski. Potraktowaliśmy to, jako komplement 😀 Rozmawiało nam się tak dobrze, jakbyśmy znali się kilka ładnych lat. Żałujemy tylko, że nie wymieniliśmy się kontaktami.
Godzinny odcinek szlaku do punktu widokowego na lodowiec Francuzów jest dość wymagający, gdyż większość drogi prowadzi po skałach i luźnych kamieniach. Błękitny lodowiec na zboczach okolicznych szczytów wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Całości dopełnia niesamowity widok na lazurowe jezioro Nordenskjöld oraz dramatycznie wyglądające chmury. Raz na jakiś czas można zaobserwować, jak wielkie bryły lodu odrywają się od lodowca wydając przy tym dźwięk przypominający grzmoty piorunów.
Jeśli chcecie uniknąć sporej liczby turystów, aby w spokoju delektować się tym miejscem to przeznaczcie na nie więcej czasu w drodze powrotnej z Britanico, kiedy to piechurzy są rozciągnięci po całej długości szlaku.
Z punktu widokowego na lodowiec Francuzów wyruszamy w półtoragodzinny marsz do punktu widokowego Britanico. Początkowo szlak jest płaski i prowadzi przez las. Sama końcówka to jednak strome podejście na skalisty szczyt, z którego roztacza się panoramiczny widok (360 stopni) na całą dolinę Francuzów. Musimy przyznać, że zaraz po punkcie widokowym na Las Torres, Mirador Britanico był najpiękniejszym miejscem, w jakim znaleźliśmy się podczas całego trekkingu w Torres del Paine. Basia, która była tutaj kilka godzin wcześniej niestety nie widziała zupełnie nic, bo dolinę spowiła mgła. Mieliśmy zatem dużo szczęścia!
Ponad dwie godziny później docieramy na kemping Italiano, uzupełniamy wodę, zabieramy pozostawione wcześniej rzeczy i ruszamy w dalszą drogę.
Dwuipółgodzinny odcinek z kempingu Italiano do Paine Grande to w większości niewymagający marsz po utwardzonej ścieżce. W niektórych błotnistych miejscach ułożono drewniane kładki, dzięki którym nie musimy brodzić w mokradłach. Część szlaku prowadzi wzdłuż jeziora Sköttsberg, które niesamowicie komponuje się z poszarpanymi szczytami Los Cuernos.
Ostatnie parędziesiąt minut drogi to ciągła walka z niezwykle silnym patagońskim wiatrem. Tak mocnych podmuchów wiatru nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej. Momentami wydawało nam się, że wiatr jest w stanie nas przewrócić. Jak się miało okazać było to tylko preludium do tego co miało nas czekać ostatniego, czwartego dnia wędrówki. O tym jednak wspomnimy w opisie 4 dnia 🙂 Na szczęście widok turkusowego jeziora Pehoé zwiastuje zbliżający się koniec trzeciego odcinka.
Na kemping Paine Grande docieramy około 18:40. Zaplecze turystyczne wydaje się tutaj najlepsze spośród wszystkich kempingów, na których do tej pory spaliśmy. Spowodowane jest to zapewne faktem, że na terenie pola namiotowego znajduje się dość duże schronisko (Refugio Vertice Paine Grande). Co więcej, Paine Grande jest częstym punktem wypadowym piechurów udających się na jednodniowe trekkingi w okolice lodowca Grey oraz alternatywnym miejscem startu szlaku W dla osób przemierzających trasę z zachodu na wschód (przeciwnie do kierunku obranego przez nas). Na kempingu i w jego pobliżu usytuowane są m.in: restauracja, sklep oraz port. Jednak tym, co według nas wyróżnia owe pole namiotowe jest dedykowane miejsce do gotowania i jedzenia – niby zwykły drewniany domek, jednak w owych okolicznościach dający osłonę przed wiatrem, deszczem i niską temperaturą. Domek jest otwarty do godziny 22.
Tuż po przybyciu na pole załatwiamy wszelkie formalności. Pracownicy polecają nam rozbicie namiotu jak najbliżej zbocza wzgórza, by skutecznie uchronić się przed silnymi podmuchami wiatru, który porwał już niejeden namiot na Paine Grande. Nic więc dziwnego, że wiele osób nazywa to pole “zabójcą namiotów” (“tent killer”) 🙂 Większość dobrych miejsc jest już zajęta, jedna udaje nam się znaleźć naprawdę niezłą, osłoniętą z dwóch stron miejscówkę.
Po rozbiciu namiotu udajemy się do buchającego parą domku, aby przygotować upragnioną kolację. Pierwsza od trzech dni możliwość ogrzania się to istny luksus, który zdecydowaliśmy się uczcić małą puszką piwka z kempingowego sklepu. Przepłaciliśmy okropnie, ale jak często przytrafia się możliwość wypicia piwa Torres del Paine w Torres del Paine? 🙂
Wieczór spędziliśmy w towarzystwie Dominiki i Jacka, prowadzących blog “Szpilki na mapie”, którzy byli w trakcie przechodzenia pętli O, okrążającej cały masyw Paine. Zgadaliśmy się jeszcze w Polsce, jednak nie wiedzieliśmy, w którym miejscu przyjdzie nam się spotkać. Na szczęście Dominika zauważyła nas, kiedy rozbijaliśmy namiot i tym sposobem udało nam się odnaleźć na końcu świata, wymienić doświadczeniami i porozmawiać o ich podróży dookoła świata.
Noc na Paine Grande była najbardziej wietrzna ze wszystkich nocy spędzonych w Torres del Paine. Na szczęście odpowiednie usytuowanie namiotu i jego stabilna konstrukcja pozwoliły nam na spokojny sen. Nic nie zwiastowało tego co miało się wydarzyć kolejnego dnia.